- Tobie też dziś świat pokazał fucka? – głos pełen nieskrywanej złości i pretensji sprawił, że przeniosłam się z sali konferencyjnej do własnej kuchni, w której siedziałam przy stole nad zimną już kawą. Spojrzałam nieco zamglonym wzrokiem na moją trzynastoletnią córkę, która stała oparta o lodówkę i przyglądała mi się w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Że, co? – spytałam nieprzytomnie.
- Nie musisz nic mówić, widać jak na dłoni – skonstatowała nastolatka z miną wiekowego mędrca. – Ja też miałam dzień do du…
- No, no, no… nie wyrażaj się – ostrzegłam.
- To najdelikatniejsze słowo, jakie mi przychodzi na myśl. A uwierz, że mogłabym dziś rzucać mięsem… - odparowała Nikola.
„Ja też” – dodałam w myślach.
- Dowiem się w końcu, co się takiego stało? – zapytałam.
- Dzisiaj był ostateczny termin oddawania prac na konkurs plastyczny – zaczęła opowiadać.
- Ten z Urzędu Miasta – przerwałam jej – wizja nowego miasta, czy coś tam?
- Wizja nowoczesnego miasta przyszłości – Kraków 2050 – poprawiła mnie córka. – Z kuratorium.
- A tak, zarwałaś kilka nocy. I co, podobała się twoja praca nauczycielce? – spytałam.
- Aż za bardzo – fuknęła Nikola.
- Jak to?
- Jak tylko Wiśniewska przestała zachwycać się moim dziełem, Wika wylała na pracę sok marchewkowy. Niby niechcący…
- A niech to! – krzyknęłam. – To cała twoja praca na marne.
- Została pomarańczowa paćka… - Nikola zaczęła się rozwodzić nad zamieszaniem, jakie zapanowało w klasie po incydencie z sokiem.
A ja ponownie przeniosłam się do sali konferencyjnej. Czułam dreszcz emocji, wiedziałam, że to, co mam do zaoferowania, rzuci prezesa na kolana. Projekt był doszlifowany w każdym szczególe. Klient nie powinien mieć żadnych wątpliwości. Sytuacja, w której znajdowała się jego firma, była dramatyczna, tylko cud mógł ją uratować. A cudotwórcą byłam właśnie ja. W myślach meblowałam mój nowy gabinet, bo awans miałam w kieszeni. Któż bowiem mógłby lepiej czuwać nad projektem mojego autorstwa.
To, co wydarzyło się podczas kolejnego kwadransa, wbiło mnie głęboko w fotel. Czułam, jak zapadam się w niego wsysana przez niewidzialną siłę. Zostałam w tej pozycji jeszcze długo po zakończeniu narady. Usiłowałam zrozumieć, co się właściwie stało, jak do tego doszło, że mój projekt nie był już moim dziełem, tylko Lilki. To nie ja awansowałam, tylko moja najlepsza przyjaciółka. To ona okazała się cudotwórcą. Byłam tak osłupiała, że nie mogłam podjąć żadnego działania. Jak się bronić, jak wykazać, że to mój projekt, bezczelnie ukradziony z mojego laptopa?
- A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – pytanie Nikoli wyrwało mnie na chwilę z bezdennej rozpaczy. – Nie to, że praca została zniszczona, tylko to, że zdradziła mnie najlepsza przyjaciółka. Przynajmniej tak do tej pory myślałam o Wice. Potraktowała mnie jak swoją rywalkę. Byłam dla niej zagrożeniem, to mnie wyeliminowała i to jej praca pojedzie na konkurs. To nie przyjaźń, to perfidia, mamo.
Byłyśmy postawione w tej samej sytuacji. Wykorzystane przez osoby, którym bezgranicznie ufałyśmy. Czułyśmy tę samą złość, rozczarowanie i utracone nadzieje.
- I co zrobiłaś? – zaciekawiona spytałam. Przed oczami miałam triumfującą Lilkę, która przenosząc swoje rzeczy do nowego gabinetu, ze wzgardą rzuciła, bym następnym razem lepiej pilnowała laptopa. Nie miałam żadnych dowodów, wszystkie pliki zostały trwale usunięte. I z czym miałam iść do prezesa? Wziąłby mnie za zawistną idiotkę.
- Jak to, co? – zapytała. – To, co się robi w takiej sytuacji. Oświadczyłam Wice, że już nie jest moją przyjaciółką i przesiadłam się do Anki. Niech Wika ma za swoje, nie będzie już mogła ode mnie ściągać na matmie. Jej strata.
Spojrzałam na córkę, wydała mi się dojrzalsza ode mnie. Doskonale wiedziała co zrobić, jak wyrazić swój sprzeciw. Mnie nie było stać na podjęcie żadnego działania. Byłam zbyt zajęta analizowaniem doznanej krzywdy.
- Miałam dziś podobnie – postanowiłam zwierzyć się córce. Siedziałyśmy w kuchni i po raz pierwszy odbyłyśmy dorosłą, dojrzałą rozmowę. Nasze relacje weszły na inny poziom.
- I co teraz? Pozwolimy, by nam odebrano naszą szansę? – spytałam.
- Chyba żartujesz! Nie poddajemy się! – rzuciła hardo Nikola.
- No to do roboty! – i we mnie zapaliła się iskra determinacji.
Zarwałyśmy noc, by zrealizować nowe projekty, o wiele lepsze od poprzednich. Nie ważne było, czy uda nam się pokonać nasze nieuczciwe rywalki. Udowodniłyśmy sobie, że nie tak łatwo nas złamać, gdy możemy liczyć na własne wsparcie. Gdy wiemy, że mamy przy sobie najwierniejszą przyjaciółkę – ja córkę, a Niki matkę.
Nie czułam satysfakcji, gdy zajmowałam fotel w nowym gabinecie, raczej niesmak po nieuczciwej rywalizacji i udowadnianiu własnych racji. Nad biurkiem powiesiłam oprawiony obraz Nikoli, przypomina mi te trudne, a jednocześnie piękne chwile, kiedy narodziła się nasza przyjaźń.
***
Izabella Agaczewska autorka opowiadań jest krakowianką. Uwielbia podróżować, jeździć na rowerze i delektować się herbatą. Mama dwójki nastolatków. Wiecznie w niedoczasie... Pisze powieści obyczajowe i ksiązki dla dzieci.
"Aleja Cichych Szeptów" i "Poduszka na parapecie" to książki nietuzinkowe. "Sanatorium cudów" zachwyca nie tylko dzieci, ale i dorosłych.
Zamów książki z dedykacją i autografem