Assign modules on offcanvas module position to make them visible in the sidebar.

0.00 ( 0 głosów )

Zawsze, gdy uda mi się upolować prezenty mikołajkowe, ogarnia mnie miłe uczucie spełnienia. Znacie to? Podniecenie, radość, satysfakcja. W oczekiwaniu na przesyłkę ze sklepu internetowego te emocje przybierają na sile. Już by się chciało te rzeczy mieć, dotknąć, obejrzeć, ocenić a w końcu podarować i zobaczyć radość na twarzach najbliższych.

W tym roku było tak samo. Nie mogłam się doczekać na jedną z przesyłek. Czekałam, czekałam, a tu nic. W końcu prześledziłam jej drogę i ze zdziwieniem przeczytałam, że paczka została dostarczona odbiorcy. Co?????????? Zerknęłam ponownie. Przesyłka dostarczona odbiorcy. Odbiorca: Nowak.

Jaki Nowak? Sąsiad?

Hmmm, nikt taki nie mieszkał chyba w mojej klatce. Chociaż teraz to ciężko się połapać, bo żaden spis lokatorów nie widnieje na klatce. A szkoda! Teraz sąsiedzi znają się tylko z widzenia, a jeden o drugim nic nie wie – że zacytuję klasyka. Poza tym wiele mieszkań jest wynajmowanych. A kto w nich mieszka?

Mimo późnej pory (było już po dwudziestej, dla niektórych, to nie czas na niezapowiedziane wizyty) postanowiłam zapukać do drzwi sąsiadów. O dziwo, drzwi otwierały się chętnie i uśmiechnięci lokatorzy uprzejmie odpowiadali na pytanie o paczkę. Okazali wyrozumiałość i chęć pomocy, podpowiadali, co mogę zrobić. Przynajmniej jeden plus całej tej sytuacji był taki, że zacieśniłam więzi sąsiedzkie ;) bo przesyłki nigdzie nie było.

Potem w ruch poszedł telefon. Obdzwoniłam wszystkich znajomych mieszkających w moim bloku, a nawet w bloku naprzeciwko. I nic. Grono zaangażowanych w poszukiwania paczki rosło lawinowo.

Dzięki jednemu z sąsiadów, który miał dostęp do nazwisk właścicieli mieszkań, dowiedziałam się, że żaden Nowak tu nie mieszka. Gorzej było z wynajmującymi…

Próbowałam dodzwonić się do firmy kurierskiej, ale infolinia już nie działała. Chciałam zgłosić reklamację na stronie internetowej, ale nie wchodził kod przesyłki. Zrezygnowana poszłam spać. Choć sen nie nadchodził. Przewracając się z boku na bok, rozważałam wszelkie możliwe scenariusze. Może paczka była źle zaadresowana? Może kurier się pomylił? Może przesyłka zaginęła? A może została skradziona? Może to nie moja przesyłka, pomylili się przy nadawaniu kodu paczki? Zmęczona wymyślaniem czarnych scenariuszy w końcu usnęłam. Rano wyskoczyłam z łóżka jak oparzona i chwyciłam za telefon. Nie, nie takie proste to nie było. Najpierw musiałam odpowiedzieć nieskończoną ilość razy na pytania automatu. Potem musiałam odszukać numer przesyłki. Dopiero za trzecim razem udało mi się przejść całą procedurę poprawnie. Zgłosiła się sympatyczna dziewczyna, która poinformowała mnie, że paczka jest w najbliższym punkcie odbioru przesyłek.

Hurrraaa! – wykrzyknęłam w duchu – czyli nie zaginęła.

Schody zaczęły się, gdy zapytałam, w którym punkcie… tego już panienka z telefonu nie wiedziała. Co prawda usiłowała się dodzwonić do kuriera, ale bez rezultatu. Zasugerowała mi, żebym zgłosiła interwencję na stronie internetowej i wytłumaczyła, jak to mam zrobić. Ok. zrobiłam tak, jak mi radziła i zaraz przyszła wiadomość, że zgłoszenie zostało przyjęte, potem kolejna, że jest przekazana do odpowiedniego działu. Trzecia informowała, kto jest za ten dział odpowiedzialny. Nabrałam nadziei, że wkrótce wszystko się wyjaśni. Niestety, więcej wiadomości nie było. Czekałam i czekałam, bez skutku. Ponieważ była sobota, więc infolinia i pomoc funkcjonowały do 16. O 14:30 postanowiłam dłużej nie czekać i przejść do działania. Poszukiwania czas zacząć! Sprawdziłam listę punktów. Było ich co najmniej 7 w mojej okolicy. Wytypowałam dwa najbliższe. W Żabce panie stwierdziły z lekkim wahaniem, że paczki na pewno nie ma. W biedronce były zainstalowane szafki, do których trzeba było znać kod. Numer mojej przesyłki był za długi. Zadzwoniłam ponownie na infolinię, licząc, że dowiem się w końcu, gdzie jest moja paczka. Jednak żadnych nowych ustaleń mi nie przekazano. Masakra. Zawzięłam się i postanowiłam skorzystać z auta i objechać pozostałe punkty, rozstrzelone po okolicy, każdy w inną stronę. Nie tylko ja się jednak zawzięłam, samochód także! Zastrajkował na mrozie i nie odpalił. Zrezygnowana wróciłam do domu, zimno skutecznie zniechęciło mnie do spaceru.

W niedzielę zaraz po kościele ruszyłam na dalszy obchód, do przemierzenia miałam kilka kilometrów. Świeciło słonko, było przyjemnie, żałowałam tylko, że kijków do nordic walkingu nie wzięłam. Obskoczyłam okoliczne Żabki i Inmedio i znowu nic. Choć miałam cień nadziei, że znalazłam się u celu, gdy zobaczyłam na jednym z parkingów samochód z logo firmy kurierskiej. Niestety w pobliskim punkcie nic nie wiedziano o paczce. W wisielczym nastroju wracałam do domu.

Poszukiwania kontynuowałam w poniedziałek. Nadal poczta i telefon milczały. Nikt nie spieszył z odsieczą i informacją. Punkt w Bonarce też nic dla mnie nie miał. Zadzwoniłam na infolinię. Jedyne co uzyskałam, że pani pospieszy odpowiedni dział.

Wróciłam do domu, rozmasowując zbolałe stopy. Wszak auto nadal uzurpowało sobie prawo do veta. W głowie kołatało mi się jedno zdanie.

- Mamusiu, tylko nie kupuj mi komórki! – trzeba było posłuchać córki. Siedziałabym sobie na kanapie pod ciepłym kocykiem i piła aromatyczną herbatkę, a nie latała niczym na miotle po osiedlu, w dodatku zła jak osa.

Eh, jedyna korzyść z tego zamieszania to zawiązana w sytuacji kryzysowej komitywa sąsiedzka i kilka dekagramów mniej na wadze, zgubionych podczas wędrówek ;) Bezcenne.

P. S. 1. W poniedziałkowe popołudnie zadzwonił kurier z informacją, że ma dla mnie paczkę. Zwrócono mu z punktu, bo nie wchodziła im do systemu. Była to pierwsza Żabka, do której dotarłam w sobotę…

Jaki z tego morał? Mój mąż niczym się nie denerwował, nie biegał, nie dzwonił, nie mailował (wszak nie on też robił zakupy mikołajkowe) i co? I paczka przyszła, a to, że z opóźnieniem? A co tam…

Czy warto więc działać? A może lepiej poczekać, aż problem sam się rozwiąże? Tylko że ja mam problem z czekaniem, zwłaszcza gdy mi na czymś baaaardzo zależy.

P.S.2 Mimo wcześniejszych protestów córka zachwycona prezentem. Na szczęście Św. Mikołaj dotarł na czas!

***

Izabella Agaczewska autorka opowiadań jest krakowianką. Uwielbia podróżować, jeździć na rowerze i delektować się herbatą. Mama dwójki nastolatków. Wiecznie w niedoczasie... Pisze powieści obyczajowe i ksiązki dla dzieci.

"Aleja Cichych Szeptów" i "Poduszka na parapecie" to książki nietuzinkowe. "Sanatorium cudów" zachwyca nie tylko dzieci, ale i dorosłych.

Zamów książki z dedykacją i autografem

 

Ocena

Produkt
Jakość
Styl

Oceny użytkowników

Oceń