Złotobrązowe liście szeleściły przy każdym kroku siedmioletniej Laury. Jej piękne, nowiutkie kalosze były już mocno przykurzone i zabłocone. Od godziny chodziła po lesie z panem Edkiem i szukała grzybów. Jej koszyk był wypełniony do połowy kozakami, maślakami, kurkami i nawet jednym całkiem dorodnym borowikiem. Jednak gdyby nie interwencje właściciela agroturystyki, w której jak co roku wynajmowali pokoje, to cała masa olszówek, goryczaków i muchomorów rozgościłaby się wśród pozostałych grzybów.
Pan Edek wolał samotne wędrówki po lesie, wtedy zapuszczał się w bardziej odległe rejony, by tam wśród ciszy i zieloności móc cieszyć się najwspanialszymi okazami. Miał tam swoje sprawdzone miejsca, w których rosły najsmaczniejsze prawdziwki i olbrzymie kanie. Nie był zadowolony, gdy letnicy wtrynili mu niczym piąte koło u wozu tę małą mądralinę. Musiał słuchać jej nieustannego wymądrzania się i narzekania. A to, że komar ją ugryzł, a to, że poszli tam, gdzie było błoto, a to, że same robaczywe zgniłki są, a to, że jakaś gałąź jej czapkę zrzuciła i włosy potargała… I w ogóle w nadleśnictwie u jej dziadka to jest więcej grzybów i to jakich wielkich i zdrowych. Trajkotała nieustannie, skutecznie zagłuszając ptaki, które i tak miały konkurencje w postaci ryczących silników samochodów i motocykli przejeżdżających pobliską drogą. Frustrowało go, że musiał się z tą córką letników błąkać przy samej drodze, bo mamusia małej spazmów dostawała na myśl, że mogliby w tym lesie ogromnym i ciemnym zabłądzić.
"Dobre sobie - pomyślał pan Edek - zabłądzić? Owszem puszcza toto kiedyś może i była, ale teraz kiedy to uprawy leśne są, podzielone na poletka z numerkami w każdym rogu, toż to nawet żaden baran nie zabłądzi. Ale: "Nie, kategorycznie nie!" No, to nie. Łazili więc wzdłuż drogi…
- Panie Edku, niech pan zobaczy, jak ten kozak śmiesznie wygląda, ma taką dziwną bransoletkę – zawołała po raz kolejny Laura. Komentowała każdego znalezionego grzyba i dopytywała, jak się nazywa i czy jest dobry.
Jak na wnuczkę nadleśniczego to nie ma zbyt dużej wiedzy w tym zakresie… - skwitował w myślach pan Edek. Oj, dziadek się nie popisał – miał ochotę wyzłośliwić się starszy człowiek, ale uznał, że to przecież nie wina dziecka i powstrzymał się przed ciętą uwagą.
- Ojej, przecież to stara puszka po pasztecie. Bez denka. I ten biedny grzybek tak sobie wyrósł w tej blaszanej obroży… fuj… ohyda – wołała dziewczynka.
„No, rzeczywiście, pasztet podlaski, straszne świństwo, nie ma to, jak prawdziwa pasztetowa…”
- O, a tu szkło… Skąd się tu wzięły słoiki? Całe ich mnóstwo. Porozbijane… - Laura była wstrząśnięta. – Przecież taki zając, jak będzie kicał, to sobie łapkę porani… albo lis, albo jakiś inny zwierz…
Drażniła go ta mała coraz to bardziej. Co go obchodzi jakiś zając? A lis… tym bardziej. Pokaleczy się, to do kur przestanie się zakradać… Przetwory się pokończyły, słoików cała masa niepotrzebnych już została, to co z tym robić?
- Pani nam w przedszkolu mówiła, że przez takie szkło to się i las może zapalić… - kontynuowała siedmiolatka. – A pana dom to przy samym lesie stoi…
„Ożeż! Jaki pożar? Wypluj te słowa dziewucho!”
- Wszędzie tu pełno śmieci – zauważyła ze wstrętem dziewczynka.
Faktycznie. Pan Edek rozglądnął się dookoła. Pełno plastikowych butelek i puszek po piwie – to pewnie ślady po turystach albo tych od wycinki drzew… Dalej leżały dwie stare opony, obok nich trzy niebieskie worki pełne śmieci, wokół których latały muchy i bąki. Zapach też jechał obrzydliwy…
- O niech pan patrzy! A tu stary wózek dla lalek! – znów zawołała mała, oddalona od niego o kilkadziesiąt kroków. – Chyba takim samym bawiłam się w zeszłym roku, jak tu byliśmy. Wtedy Marysi urwało się kółko i rączka była cała obskubana. Pamięta pan? – Laura z wyrzutem patrzyła na swego tymczasowego opiekuna.
„Po cholerę zgodziłem się wziąć tę małą ze sobą. Teraz mi tu będzie cyrki jakieś odstawiać! Śmieci zawsze były w lesie i już. No, bo gdzie to wszystko przed chałupę wystawiać, takie hałdy gratów robić na gościńcu? Toż to wstyd przed sąsiadami. A do śmieciary nie wszystko chcą brać…”
- Ja już nie chcę zbierać tu grzybów… - powiedziała z płaczem Laura. – One na pewno są chore, zarażone jakimiś wirusami…
- No i bardzo dobrze! – wrzasnął ze złością pan Edek, cały purpurowy odwrócił się w drugą stronę i zamaszystym krokiem ruszył przed siebie. Nie uszedł jednak zbyt daleko, bo niespodziewanie coś go przytrzymało za nogę i runął jak długi, wprost na sprężyny ze starego łóżka, odbił się od nich i wylądował głową w starym, zardzewiałym wiadrze. Laura najpierw wystraszona przybiegła pędem do swego przewodnika, a potem nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Pan Edek bowiem nieudolnie usiłował się pozbyć malowanego w czerwone maki kubła, jednak ten nie tak łatwo chciał dać za wygraną. Przy całym tragizmie scena była wyjątkowo komiczna…
- A co to panie Edku, chyba pańska własność się od pana uwolnić nie chce… - nagle jak spod ziemi wyrósł przed nimi leśniczy. Pomógł nieszczęsnemu grzybiarzowi wykaraskać się z zawziętego wiaderka i odplątać kawałek drutu owiniętego wokół nogi.
- No i co to teraz będzie sąsiedzie? Nigdy za rękę nie złapałem, ale śmieci się o pana same upominają… - leśniczy żartował, ale swoje wiedział. Wiedział też i pan Edek. – Wstyd tak trochę letników po tym naszym śmieciowisku prowadzać, nie?
- Okropny tu bałagan – dodała Laura. – Trzeba posprzątać.
- Oj trzeba, trzeba – leśniczy rozglądnął się po polanie, w głowę się podrapał i chwilę pomilczał. – Panie Edku, niech no pan sąsiadom powie, że dopóki te graty nie będą wywiezione na wysypisko, ja nikomu nie dam zezwolenia na wejście do lasu i wycinkę. Przemyślcie sprawę, zorganizujcie ludzi i wozy, pogadam z nadleśnictwem, to może dodatkowy transport uda się załatwić.
- Ale panie leśniczy przecie to nie my…
- Już pan lepiej nic nie mów, już ja wiem kto… - leśniczy westchnął. – Foto pułapki zamontujemy na grubą zwierzynę, oj będzie wtedy słono kosztowało… To jak? Jesteśmy dogadani?
- Niech będzie… - mruknął niezadowolony pan Edek.
- To ja już mogę zacząć sprzątać – Laura wyciągnęła z kieszeni reklamówkę i zaczęła zbierać drobne śmieci. – Ale się pani Wanda zdziwi, jakie jej dary lasu przyniosę… U dziadka w nadleśnictwie też kontrolę zrobię…
***
Izabella Agaczewska autorka opowiadań jest krakowianką. Uwielbia podróżować, jeździć na rowerze i delektować się herbatą. Mama dwójki nastolatków. Wiecznie w niedoczasie... Pisze powieści obyczajowe i ksiązki dla dzieci.
"Aleja Cichych Szeptów" i "Poduszka na parapecie" to książki nietuzinkowe. "Sanatorium cudów" zachwyca nie tylko dzieci, ale i dorosłych.
Zamów książki z dedykacją i autografem