Assign modules on offcanvas module position to make them visible in the sidebar.

0.00 ( 0 głosów )

Pąsowa róża, królująca pośród zieleńca, nieśmiało rozchylała swe płatki, uwalniając aromatyczny zapach, który zawsze przywoływał mu wspomnienia rodzinnego ogrodu przy starym dworku w podkrakowskiej wsi. Nie pamiętał zbyt wiele, pamięć dziecięcych lat została wydarta przez traumatyczne przeżycia okresu wojny. Ten zapach sprawiał, że znów czuł się szczęśliwy i bezpieczny, niczym mały chłopiec. Dlatego z taką determinacją pielęgnował namiastkę ogrodu, jakim był skrawek ziemi przed balkonem. Rabatka miała ledwie 5 kroków długości i 7 szerokości, ale każdy jej centymetr był wypielęgnowany. Od późnej zimy, kiedy to spod śniegu wysuwały swe główki niecierpliwe krokusy i przebiśniegi, aż po listopadową jesień złocącą się chryzantemami, ogródek nie miał wytchnienia. Ogrodnik dbał o niego o każdej porze, czy to w deszczu, czy w upale, czy podczas szalejącej wichury, a także, gdy mróz już szczypał w policzki i wykręcał chore na reumatyzm ręce.

Co innego bowiem mógł robić staruszek w maleńkim mieszkanku z mikroskopijnym balkonem? Nogi już nie te, by niosły go na dalekie wędrówki, oczy zamglone nie dowidziały druku, słuch przytępiony nie pozwalał delektować się muzyką. Cóż mogły go obchodzić sprawy poruszane w telewizji? Ani polityka, ani wielka kultura, czy też prymitywna rozrywka nie interesowały go już wcale. Stracił całkowite zainteresowanie rzeczywistością, za którą nie nadążał i której nie rozumiał. Zimą pogrążał się w letarg, tak jak jego uśpiony ogród oczekiwał wiosny. Jedyne, czego pragnął, to przebywać w swym lilipucim raju.

Jednak i tu nie mógł zaznać pełni radości. Wciąż musiał walczyć i chronić swe tycie królestwo przed zniszczeniem. A to ułamana gałązka w żywopłocie, a to porozrzucane skórki chleba, które sąsiedzi zrzucali z góry, innym razem wałęsające się psy, posikujące krzaczek hortensji. Musiał toczyć zacięte boje z kretami, podjadającymi korzonki roślin i mszycami, obsiadającymi płatki róż. Nie to było najgorsze. Największym wrogiem okazała się piłka, która bez namysłu, w pełnym pędzie wpadała na rabatkę, czyniąc niepowetowane szkody. Ileż to połamanych pędów, utrąconych pąków i przygniecionych kwiatów musiał oglądać, a serce mocno krwawiło. Wpadał wtedy w okropną złość, rozsierdzony krzyczał na tych paskudnych chłopaczysków, którzy ośmielili się zbezcześcić jego święte miejsce i z nieskrywaną satysfakcją zabierał im piłkę. Miał pokaźną ilość tych fantów i z niejaką dumą prezentował je na swym skromnym balkonie. Było to zarazem ostrzeżenie dla tych, którzy zapragną niszczyć jego dzieło. Okazało się to nad wyraz skuteczne. Choć nie szczędzono mu grubiańskich epitetów i wyzwisk, a także złowrogich spojrzeń, to jednak teren przed jego balkonem omijano z daleka, rzadko kiedy zgraja chłopaków decydowała się igrać z losem. Stał się postrachem osiedla.

Tym razem jednak znalazł się ktoś, kto postanowił zakłócić staruszkowi leniwe i spokojne przedpołudnie. Mały, może pięcioletni szkrab niefrasobliwie biegał za piłką po pasie zieleni, niebezpiecznie zbliżając się do ogródka. Starszy mężczyzna groźnie spoglądał w jego stronę, przewidując, co się może za chwile wydarzyć. Nie czekał długo, piłka, skacząc, poturlała się do ogródka, tratując ledwie odrosłe od ziemi bratki. Mścisław z niejakim trudem sięgnął po winowajcę z zamiarem skonfiskowania go i umieszczenia za barierką balkonu.

- Ojoj – posłyszał cienki, przerażony głosik. – Pse… pseplasam…, ja nie chciałem, ona sama tak jakoś, ta piłka sama poleciała, ja tak nie tak silno kopłem… - maluch nieskładnie próbował się tłumaczyć.

Starzec już miał ofuknąć Malca, ale gdy spojrzał w jego olbrzymie oczy koloru niezapominajek, wypełnione łzami gotowymi do wypłynięcia całą kaskadą, powstrzymał się.

- Takie piękne kwiatuski panu zniscyła ta piłka – chłopczyk westchnął z nieudawanym żalem. Staremu serce się ścisnęło.

- A wiesz, jak się nazywają? – wychrypiał staruszek.

- To blatki, moja babcia ma takie w oglódku – odrzekł chłopczyk. – Da się je ulatować?

- Widzisz, z pozoru rośliny wydają się kruche, ale mają mocne korzenie. Za dzień lub dwa odrosną. Nie martw się – Mścisław uśmiechnął się do dziecka. – Weź konewkę i podlej je ostrożnie.

Patrzył, jak Malec z pełnym skupieniem bierze konewkę do rąk, wysunął koniec języka na wargę, tak jak to robią zwykle dzieci, gdy są czymś mocno przejęte.

- Jus – sapnął Maluch. – I co telaz?

- Teraz? Teraz idziemy pograć w piłkę – zawołał staruszek, wykopując piłkę wysoko w górę, po czym dziarsko za nią ruszył. Malec nie ociągał się i pobiegł za swym nowym, starszym kolegą.

Następnego dnia wszystkie piłki stały w szeregu przed ogródkiem, który okalała wysoka siatka przytwierdzona do balkonu. A dziadek wbijał paliki, wyznaczające bramki na pasie zieleni w wielkomiejskim blokowisku. Dzieci stały zdziwione, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje.

Starzec uwierzył, że nie tylko rośliny mają niestłumioną wolę życia.

***

Izabella Agaczewska autorka opowiadań jest krakowianką. Uwielbia podróżować, jeździć na rowerze i delektować się herbatą. Mama dwójki nastolatków. Wiecznie w niedoczasie... Pisze powieści obyczajowe i ksiązki dla dzieci.

"Aleja Cichych Szeptów" i "Poduszka na parapecie" to książki nietuzinkowe. "Sanatorium cudów" zachwyca nie tylko dzieci, ale i dorosłych. 

Zamów książki z dedykacją i autografem

 

Ocena

Produkt
Jakość
Styl

Oceny użytkowników

Oceń